poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 2

Gdy wyruszyłyśmy, poranna mgła unosiła się jeszcze w powietrzu. Przed nami jeszcze bardzo długa i niebezpieczna droga. Do tej pory nie dowiedziałam się jeszcze na czym polegałoby to zlecenie. Ness nie chce mi zdradzić szczegółów, ale cały czas powtarza mi, że ta misja będzie mi się bardzo podobała.
Nasz zleceniodawca ustalił miejsce spotkania niedaleko Atlanty. Żeby tam dotrzeć musiałyśmy przejechać niemal dwa stany. Na całe szczęście miałyśmy samochód oraz dość duży zapas benzyny. Na miejsce dotarłyśmy w dwa tygodnie. To i tak dobry czas patrząc na odległość oraz na trudności spowodowane licznymi zatorami na drogach. Przez ten cały czas dowiedziałam się od Ness tylko tego, że to zlecenie będzie cholernie trudne. 
Nie znałam miasta, do którego jechałyśmy. Nie było wielkie, posiadało kilka osiedli mieszkalnych, a na rynku znajdowało się niewielkie centrum handlowe. Zdążyłam zobaczy tylko tyle, bo niemal od razu dojechałyśmy na umówione spotkanie. Przy niewielkiej kamieniczce czekał już starszy mężczyzna, a w okół niego stali uzbrojeni ludzie. Na dachu również ustawił snajperów. 
Wysiadłyśmy powoli z auta, gdy usłyszałyśmy już pierwsze, miłe przywitanie. 
-Szefie, to są kobiety- odezwał się jeden z żołnierzy.- Przecież kobiety nie mogą być Cieniami, są za słabe.
-Sam jesteś za slaby złamasie- odpowiedziałam.
- Nie mów tak do mnie- mężczyzna podniósł broń i skierował ją w moją stronę. Zrobiłam tą samą czynność, lecz z łukiem.- Serio myślisz, że będziesz szybsza niż ja, głupia dziwko? 
Byłam już gotowa do strzału, gdy Ness położyła mi dłoń na ramieniu, jako znak opuszczenia broni.
- John, mógłbyś powiedzieć swoim ludziom,- popatrzyła na celującego mężczyznę z pogarda- żeby byli milsi dla nas?
- Proponuje, żeby twój człowiek został przy samochodzie, a my pójdziemy negocjować.
- Zgodzę się, jeżeli twoi ludzie zostawią ją w spokoju.
Mężczyzna zgodził się. Ness weszła z nim do budynku, a za nimi ich ludzie. Ich negocjacje trwały z dobre 2 godziny. Gdy wreszcie wyszli z budynku, żołnierze Johna wyprowadzili związanych ludzi, których zapakowali na pakę naszego samochodu. Renesmee kazała mi usiąść z tymi ludźmi, aby ich pilnować.
Jechaliśmy dwie godziny. Przez cały ten czas nie zamieniłam ani słowa z naszymi "jeńcami". Wreszcie zrobiłyśmy postój. Gdy Ness poszła się wysikać, ja po raz pierwszy usłyszałam ich głosy.
- Chciałabym iść siku.- powiedziała niska brunetka w krótkich włosach.- Mogłabyś mnie rozwiązać?
- Pójdziesz jak Ness wróci.- odpowiedziałam szorstko, gdy w tym samym momencie pojawiła się blondynka.
- O co chodzi?
- Brunetka chce siku.
- Kate.- odezwała się brunetka.- Nazywam się Kate.
- Dobra, chodź ze mną.
- Ładną masz koleżaneczkę- odezwał się czarny mężczyzna, gdy te odeszły.
- Powiedz tak jeszcze raz, a odstrzelę ci łeb.- odpowiedziałam szybko z pełnym spokojem.
- Hej, z tego co mi wiadomo masz nas przewieźć w jednym kawałku.
- Z tego co wiem twoja śmierć może być wypadkiem przy pracy- uśmiechnęłam się.- Przecież zawsze mogą złapać nas szwendacze.
Mężczyzna nie odpowiedział. Minęła dość długa chwila, a Ness dalej nie było. Zaczynałam się martwić. Postanowiłam jednak zostać przy samochodzie, gdy niespodziewanie odezwała się osoba, której wcześniej w ogólnie nie zauważyłam.
-Gdzie jest moja mama?- zapytała mała dziewczynka z jasnymi włosami i niebieskimi oczami. Była widocznie zmartwiona. Coś ruszyło ten kamień w moim sercu i nie wytrzymałam.
-Właśnie idę ją poszukać- schyliłam się do dziewczynki.- A wy mam nadzieje że będziecie grzeczni.
Gdy już ruszyłam w stronę lasu, gdy nagle zza krzewów wyłoniły się zguby.
-No wreszcie- powiedziałam do Ness.- Ile można sikać?
-Miałyśmy małe problemy z dogadaniem się- odpowiedziała mi zdyszana.
Wpakowaliśmy kobietę do samochodu i jechałyśmy dalej. Naszym kolejny przystankiem było już miejsce spotkania z ludźmi naszego zleceniodawcy. Na miejscu czekały już trzy samochody oraz siedmiu ludzi. Transakcja przeszła bez żadnych zbędnych rozmów. Uzgodniliśmy cenę, pomogliśmy w przetransportowaniu do samochodów, odebraliśmy naszą amunicję i mieliśmy już odjechać, gdy jedno nurtujące mi pytanie padło z moich ust.
-Dokąd ich zabieracie?- popełniłam jeden z podstawowych błędów. Nigdy nie pyta się zleceniodawcy do czego oraz gdzie dokładnie jest dostarczany towar po wykonaniu naszej roboty. Mężczyzna zatrzymał się na chwilę, po czym, bez obracania się, odrzekł:
-Do Terminusu.
Serce mi zamarło, lecz nie mogłam pomóc tym ludziom. Najbardziej było mi szkoda jednak małej blondynki, w która ciągle się wpatrywałam. Ness od razu to zauważyła.
-Coś się stało Meg?- była lekko zdziwiona i zaniepokojona. Chwilę milczałam.
-Ona jedzie na śmierć- odpowiedziałam po czym wsiadłam do auta. Ness stała jeszcze chwilę, jakby dalej nie rozumiała o czym mówię, po chwili wsiadła do auta i więcej nie pytała o Terminus. 

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 1

Znowu mam ten sen. Co noc przeżywam ten sam koszmar. Co noc tracę po raz kolejny matkę, co noc zabijam człowieka bez twarzy, co noc budzę się z krzykiem, ląduję w jej objęciach. Zawsze próbuje mnie uspokoić wpierając mi, że jestem bezpieczna, ale kto teraz jest bezpieczny?


- Meg, widzisz coś?
- To co zwykle - odpowiedziałam wpatrując się w las. - Kilku szwendaczy jest przy szczurach.
- Musiały przyjść tu w nocy. - Blondynka bez zastanowienia ruszyła w stronę pułapek, a ja za nią. Gdy doszliśmy do szczurów, Ness wyciągnęła nóż i wbijała go po kolei w głowy szwendaczy. Schyliłam się do jednego z nich i zauważyłam naszyjnik. Był na nim znak nieskończoności. Zerwałam go z szyi martwej kobiety, wytarłam i odwróciłam się w stronę Renesmee.
- Mam coś dla ciebie, ale nie wiem czy zasłużyłaś - uśmiechnęłam się lekko.
Podeszłam do niej i założyłam wisiorek na jej szyi. Przytuliłyśmy się, po czym wróciłyśmy do swojej roboty. Nie było to najmilsze zajęcie, ale kiedyś trzeba było to zrobić. Pozdejmowałyśmy trupy z drewnianych, zaostrzonych belek i odniosłyśmy daleko w las, aby odwróciło to uwagę szwendaczy. Przecież dostarczyłyśmy im darmowe żarcie.
Gdy skończyłyśmy, poszłyśmy na zachód od naszego domu. Zrobiłyśmy sobie małe polowanie, które trwało do wieczora. Upolowałyśmy trzy króliki i kilka wiewiórek.
- Myślę, że wystarczą na tydzień.
- Zwłaszcza, że mamy jeszcze warzywa z ogrodu - dopowiedziałam.
- Chce ci się tym zajmować? - zapytała mnie Renesmee. - Przy tym jest tyle roboty i dodatkowo tracisz czas, który równie dobrze mogłybyśmy poświęcić na polowania albo przeszukiwania reszty domów na wschodzie.
- Wiesz... - zaczęłam bardzo spokojnie, z uśmiechem na twarzy - ogrodnictwo i rolnictwo to coś więcej niż tylko głupie opiekowanie się roślinkami, od czasu do czasu podlewając je. Rośliny potrzebują opieki człowieka, jego miłości.
- Gadasz jak totalna wariatka - zaśmiała się blondynka.
- Może i tak, ale od rolnictwa wszystko się zaczęło. W początkach naszego świata zmieniliśmy swój tryb życia dzięki rolnictwu. Bez rolnictwa nie byłoby dawnego przemysłu, a zarazem tych wszystkich puszek z jedzeniem, które zbieramy. Bez rolnictwa jest ciężko, więc ciesz się, że przynajmniej chce się tym zajmować. 
- Właściwie masz rację.
Gdy wróciłyśmy do domu, ja zajęłam się szykowaniem kolacji, a Ness szukała nam jakiegoś zlecenia. Po piętnastu minutach usiadłyśmy razem przy stole i zaczęłyśmy jeść.
- Słuchaj Meg - mówiła jak zwykle z pełnymi ustami. - Mamy zlecenie.
- No to powinnyśmy się cieszyć! - Jak zwykle przed wcześnie wybuchłam entuzjazmem. - Już dawno nic nam się nie trafiło. 
- Jest tylko pewien problem - jej twarz posmutniała. - Po pierwsze, zlecenie jest dość daleko na południe, około trzy dni drogi. Po drugie, kto będzie pilnował domu jak nas nie będzie? 
- Przecież nic się nie stanie.
- Skąd możesz mieć taką pewność? Mogą wdać się tu szwendacze albo jacyś nieproszeni goście - Ness zaczęła się denerwować. - Nie możemy tego stracić Meg. Nie teraz. To miejsce jest czymś więcej niż domem na noc. Ten teren to mała forteca, która jest póki co jedynym bezpiecznym miejscem dla nas.
- Ness, wiem ile to miejsce dla ciebie znaczy, ale pamiętaj kim jesteśmy. - Dotknęłam jej ramienia próbując ją uspokoić. - Jeżeli bardzo tego chcesz to mogę zostać. 
- Przecież sama nie dam rady, dobrze o tym wiesz. 
- A powiesz mi chociaż na czym polega to zlecenie? - zapytałam, choć nieśmiało ze względu na jej zdenerwowanie. 
- Mamy przetransportować jakiegoś człowieka do miasteczka, nie wiem jak się nazywa, mają dać nam dokładne współrzędne. 
- Ciekawie - odezwałam się z lekką ironią. - Szkoda tylko, że nie wiemy tak naprawdę z czym mamy do czynienia. 
- Przecież sobie poradzimy. 
- Tak, tylko że ten człowiek może być jakimś psychopatą, nie pomyślałaś? - zdenerwowana zrzuciłam miskę ze stołu i wyszłam z pokoju.
Usiadłam na werandzie, wpatrując się w las. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć- z jednej strony potrzebujemy zleceń, ale przecież dopiero zaczęło być trochę spokojnie, bezpiecznie. Każdy taki wypad jest ogromnym ryzykiem. Po drodze może pójść coś nie tak, przecież nie da się przewidzieć gdzie i ile będzie szwendaczy, możemy zostać ugryzione, postrzelone, możemy zostać nawet porwane przez wrogie grupy. Wszystko jest możliwe.
Blondynka usiadła obok mnie, przez dłuższy czas nic nie mówiąc. Wreszcie przerwała ciszę.
- Musimy wziąć to zlecenie - mówiła spokojnie, z pełną powagą. - Za dostarczenie tego człowieka dostaniemy dwa pełne pudełka z amunicją do glocka.
- Ciekawe kto jest aż tyle wart - spojrzałam na Ness. - Ostatnim razem tyle amunicji dostałyśmy za dostarczenie dwunastu ludzi do Atlanty, pamiętasz?
- Pamiętam, ale to jest życiowa okazja, Meg. - W jej oczach pojawił się ten blask, którego już dawno nie widziałam. - Proszę cię. Jesteśmy Cieniami i musimy wreszcie się stąd ruszyć! - wstała i zaczęła krzyczeć. - Przecież na tym właśnie polega nasza profecja! Nie wiem co zrobisz Meg, ale pójdę albo z Tobą, albo sama. Masz czas do jutra na decyzję. Jak nie, pójdę sama.
Blondynka weszła do środka, a ja zaczęłam myśleć. Byłam rozdarta. Na werandzie przesiedziałam całą noc. Gdy poranne promienie słońca otuliły moją twarz, pobiegłam do Renesmee.
-Więc? - spytała już gotowa do podróży.
- Daj mi się spakować. 

środa, 5 marca 2014

Prolog

Naszego świata już nie ma. Wydaje się to dziwne, ale on zginął. Ludzie też zginęli. Większość z nich to nasza rodzina, znajomi. Przetrwali najsilniejsi. Dzisiaj nie ma już pojęcia czasu, człowieczeństwa. Liczy się przetrwanie. Codziennie wyruszamy w wędrówki po wodę, żywność, ubrania, benzynę. Jest coraz mniej amunicji. To jest już koniec. Jednak pozostaje nam jeszcze nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro.
Jesteśmy cieniami, a to jest nasza historia.